Jak zrobiłem party! Moonshine Dragons – historia subiektywna.
Powoli przygotowujemy się do MD 2021. Znalazłem chwilę, żeby opisać jak wyglądało organizowanie naszego pierwszego party w 2019 roku. Historia prawdziwa!
Chociaż wrzesień miesiącem kartridży, to mnie wzięło na wspominki. Kurz i emocje opadły, na wszystko mogę spojrzeć z boku, żeby zobaczyć z bliska, że to czaszka trupia… (a nie… to nie ta piosenka :). Chcę opisać to wszystko co się działo od środka podczas organizacji MD 2019. O sukcesach ale i “porażkach”. O zachowaniu się ludzi i firm, żyjących z tego, że obsługują imprezy. O zaskoczeniu na każdym kroku, o skrajnościach w podejściu do tematu.
No to zacznijmy od początku. Pojawiła się spontaniczna myśl, że zrobię party w Opolu. Szczególnie mocno to podziałało, gdy otrzymałem “wsparcie” sceny na forum. Pełnych entuzjazmu okrzyków – no chyba Cię pogięło. No way :))) Podjąłem decyzję, że na złość babci, odmrożę sobie uszy.
Ja, jako ja, uparty osioł, pomyślałem tak – wszędzie wokół opolskiego party już są, a w moim mieście nie. No halo!!! Pełen zapału, mając w pamięci Riverwash (tak, to party było dla mnie wzorcem z Sevres, może dlatego, że to pierwsze moje party w dorosłym życiu). Realizację pomysłu zacząłem od próby znalezienia miejsca. Pierwsze bitwy mózgowe – na ile ludzi? Czy ktokolwiek (prócz Samaru mojego kochanego) przyjedzie? No dobra, wstępny mailing do miejsc które znam, choćby ze słyszenia. Wiem, że mają miejsce, mają chęci (przynajmniej na papierze) i jest prąd. Tu pierwszy strzał ostrzegawczy w potylicę od rzeczywistości. 99% firm olało mnie totalnie. Opisałem wydarzenie prawie krok po kroku, wzniosłem się na wyżyny literackie. Opisałem czego pragnę, czego chcę, pytając jednocześnie, jak uszczęśliwię właściciela miejsca, żeby chciał nas ugościć. Nie oczekiwałem “ochów i achów”, ale sam będąc jakimś tam przedsiębiorcą, przyzwyczajony jestem do choćby odpisania – “dziękujemy za zainteresowanie naszą ofertą, ale nie jesteśmy w stanie wynająć panu naszej sali”. Jakże mocno się zdziwiłem, że to tak nie działa, tam u nich. Ale ok, wciąż pełen zapału wpadłem na pomysł, że stowarzyszenie podziała bardziej. Nie jakiś tam ludek, a pan prezes, instytucja, regon, nip i konto w banku. No to jazda. Jak się zakłada stowarzyszenie? Telefon do mojego prawnika, kocie oczy zdalnie – “prawnik pomusz”. Pomógł, wytłumaczył, ale resztę chciałem zrobić sam, żeby zajętej, prawniczej głowy nie zawracać pierdołami. Wypełniłem wnioski, pobiegłem do sądu. Tam w kancelarii spotkałem przemiłą panią, która przyjmowała wnioski. Od słowa do słowa (zaczęło się od nazwy.. – SMOK? A co to takiego?). No to opisałem nas, jako grupę 40+, niezbyt zdrowych na umyśle pasjonatów, którzy bawią się jak dzieci. Pani się uśmiała, potem zapytała, czy nowoczesne komputery to też? Odpowiedziałem, że owszem, jak mogę pomóc? Chodziło o skasowanie dysku tak, żeby bezpiecznie go wyrzucić do elektro-śmieci. Pani podziękowała za rady i z uśmiechem się rozstaliśmy. Nie omieszkałem się podzielić na FB, że uuu.. zaraz będzie stowarzyszenie. Znów posypały się słowa “wsparcia” – no chyba Cię pogięło, nie tak szybko. Jak to było w Misiu? – “..rok.. najmniej rok”. Być może tu nie chodzi o to, kiedy przyniesiesz wniosek. Tu ważne jest kto i na której kupce wniosków położy. Czyli nieważne kto głosuje, ważne kto liczy głosy. Chcę wierzyć, że tak się właśnie stało. Że pani z kancelarii wrzuciła moje kwity na początek stosiku, bo może po prostu fajnie się rozmawiało, może moje szamańskie zmysły zawirowały energią i kartka spadła sama na górę stosiku Bo jak wytłumaczyć to, że przyszedł list z wiadomością z sądu (2-3 tygodnie od złożenia wniosku), że w sumie to jest git, ale błąd merytoryczny i trzeba poprawić. Pierdoła, moja niewiedza. Nic to, napisałem pismo do Wysokiego Sądu, zupełnie nieprawniczym językiem, to co musiałem poprawić poprawiłem i tadaaam… po chyba znów 2 tygodniach stowarzyszenie stało się faktem
Wracam więc do mailingu jako smoczy prezes. Odezwała się jedna firma, nowa. Reszta – bez zmian. Wiem, logika tu nie ma znaczenia, ale skoro ktoś żyje z wynajmu sali, przychodzi ktoś (ja), kto zamiast na jeden wieczór czy popołudnie, chce wynająć salę na cały weekend… hmmmmm. Argument –
- no ale jak będę miał komunię, to nie mogę.
- A ma pan teraz rezerwację?
- Nie!
- No to ja chcę, cały weekend.
- No nie mogę, bo komunia.
- WTF?
Jak różnica między mną a komunistą? Moim dodatkowym atutem jest cały weekend. Nie i koniec. Dobra, dzwonię dalej. Aaaa.. no właśnie, postanowiłem obdzwonić tych którzy się nie odezwali. Jedna rozmowa warta jest uwagi, bo mnie zaskoczyła. Dom weselny.
- Macie wolne terminy?
- TAK…
- oooo.. to ja chcę, cały weekend. Impreza na 100 osób (mimo, że nie miałem pojęcia czy będzie więcej niż 5 :))) Na co przemiła pani z drugiej strony mówi
- ale maksymalnie do godziny 21.
Posmarkałem się. Pytam, ale że jak?
- Weselników też wyganiacie o 21?
- No nie, weselników nie. Ale to nie wesele.
BUAHAHAHAHHAHAAH NOSZ KUR…..tka na wacie… Argumenty totalnie z czapy. Dałem sobie spokój. Podobnie było z innymi miejscami. Największym zaskoczeniem był jednak znany opolski klub rozrywkowy. W klubie byłem, uzgadniałem, robiłem zdjęcia, filmy. No super miejsce, wydzielone, na dole bar, itd. No ale cóż, czego można się spodziewać po 21 letnim “panu menadżerze”, który notorycznie się spóźniał na umówione spotkania, notorycznie przekładał terminy spotkań ze mną, który na prośbę o umowę, spisanie tych wszystkich ustaleń odparł:
- jakie ustalenia? Myśmy sobie luźno rozmawiali, to pan sobie coś w głowie wymyślił. Nic takiego nie mówiłem.
Zbaraniałem. 1.5 miesiąca rozmów, wizyt i wymiany emaili – luźna rozmowa???? OK, całą korespondencję emailową właśnie z ustaleniami, wysłałem do pani prezes zarządu tego klubu z prośbą o wsparcie. Bo to znajoma znajomej, więc założyłem, że pomoże (tak mówiła przez telefon, gdy zadzwoniłem zapytać – skąd ten człowiek wziął się na stanowisku zarządzającego klubem). Odpisała, że wszystko będzie załatwione, bo to ona tu rządzi, przywołała do porządku “manadżera”.
No i jak widzicie, mamy wrzesień 2020, a ja wspominam MD#1, które odbyło się w działkowcu Żenua! Ale wtedy właśnie pojawił się pomysł Działkowca. Wracając z pożal się “klubu” przejeżdżałem obok działkowca. No idealne miejsce pomyślałem. Natura, a jednak blisko “wodopoju”. Napisałem do zarządu, umówiłem się, pojechałem, uzgodniłem – jest! Spoko! Mam miejscówkę. Teraz reszta.
Na pierwszy rzut żarcie. No to dzwonię po firmach cateringowych. Obiadek dwudaniowy w Opolu to znośna kwota, a głodniaków nakarmić chcę. Choćby przez wzgląd na herbatę z cytryną. Lepiej się pije, gdy w brzuchu pełno. Zacząłem od 50 osób… WHAT???? Jak to nie możecie? Za dużo??? To na ile osób maks obsługujecie? NOSZ KUR…. Olałem. Żeby było śmieszniej, miesiąc po party odezwała się firma, do której pisałem o catering. Oj.. ja pana bardzo przepraszam, ale zapomniałam panu odpisać, że chętnie przywieziemy jedzenie… hahahahaah.. BRAWO!!! Jakoś w tym czasie rozmawiałem z kumplem, do którego.. no tak, mówię Świnio (pozdrawiam Cię Świnio!, Odezwałbyś się w końcu z tych Katowic!). No tak jest i już – Świnia. Poczułem się trochę jak porucznik Columbo, gdy wypowiada przypadkowe słowo i nagle wpada na trop. NOSZ KUR… no świnia do jedzenia. :)))) To było pierwsze NOSZ KUR z euforią. Poszukiwania świni okazały się banalnie proste. Zadzwoniłem do zaprzyjaźnionej firmy, powiedziałem, że minimum 50 osób, może więcej. Ma być na bogato. Dobra… obiadek jest. To jeszcze wegeludki, bo przecież oni też chcą jeść (sam jestem wege, więc jakby uhhh). Telefon do “zaprzyjaźnionej” wege knajpy, gdzie dość często jadam.
– Tak, spoko panie Arku, załatwione. Nakarmimy.
NOSZ KUR…. gdy zadzwoniłem po jedzenie w sobotę, olali mnie. Nie ma kto dowieźć, nie ma szefa, nie ma KUR.. niczego… Nauczka, never again. Znów Misiem pojadę – najbardziej nie lubię umawiać się z baranami. Żarełko mają dobre, ale to nie wszystko. Podejście do klienta – poniżej poziomu wody na bagnach. W 2021 ogarnę to inaczej i będzie wegepasza A śniadanko? Wróćmy do śniadanka w sobotę. Dla Was, gdy o poranku, po dużych ilościach herbaty z cytryną dnia poprzedniego. No fajnie jest coś ogarnąć, najlepiej jak ktoś zrobi. Tu pojawił się pomysł – harcerze. Mój przyjaciel jest (a wtedy był dodatkowo komendantem hufca w Opolu), harcmistrzem pełną gębą (pozdrawiam Druhu Piotrze :). Zadzwoniłem, dostałem numer do druha śniadaniowca. Dogadałem cenę za usługę. Myślę, niech harcerze też mają budżet na obóz. Sam byłem zuchem, więc wiem o co chodzi. No dobra, trzeba zabezpieczyć paszę śniadaniową, czyli bułeczki i chlebek dla głodomorów. Zamówiłem chlebek i bułeczki (po wnikliwych obliczeniach – kto ile może wcisnąć rano). Oczywiście pieczywo z dostawą na partyplace z najlepszej (moim zdaniem) piekarni w Opolu – Kobyłkiewicz na Oleskiej. Tak… jak to dobrze, że nie jestem zaopatrzeniowcem w szkole, przedszkolu czy innej instytucji żywienia zbiorowego. Totalnie przestrzeliłem z ilością pieczywa. Wyszło mi, że każdy zje 3 bułki i pół chleba Na szczęści nic się nie marnuje. Wszystko co zostało, trafiło w dobre ręce (właściwie to brzuchy). Za to harcerze i harcerki śniadaniowi sprawili się totalnie profesjonalnie. Pożyczyli mi także ogromne kotły na gorącą wodę do kawy i herbaty. Zrobili rano śniadanko. No pyszne, pyszniutkie. Były kanapki i dla mięsnych i bezmięsnych scenowców. Jednak chyba zbyt małym druczkiem napisałem, że będzie śniadanie. Większość z Was była już po… Ale nic to. Trzeba przypominać w trakcie
– już jutro śniadanie na 9 rano!!!!!
Dobra, gęby będą nakarmione i napojone. Sprzęt!!!! Masakra.. sprzęt!!! Miksery, rzutniki, ekran do rzutnika, kable. ŁAAAA.. przecież nic nie mam!!! No to siup – na zakupy. Allegro, ebay i chyba OLX. Karta kredytowa się zagotowała, konto trzęsło się w podstawach, ale jest. Wszystko mam. Gdyby nie wsparcie merytoryczne Borysa, Supernoisa, Slajerka i paru innych osób – byłaby klęska. Tak – klęska! Przecież nie miałem pojęcia jak to wydarzenie obsłużyć technicznie, nie pomyślałem o tym zupełnie. Ale ok, kupiłem wszystko i nawet trochę więcej. Cieszę się także z tego, że sprzęt jest przydatny nie tylko na MD. Bo chłopaki z Decrunch chętnie pożyczają mikser, a ja z radością im pożyczam! (pozdrówka Blackwine!) Dobra, pomyślałem, jestem samowystarczalny.
“Jestem w mylnym błędzie” :))))
Nagłośnienie, nie mam przecież nagłośnienia. Ale jakie mam mieć, co, jaka moc? Telefon do firm które wypożyczają sprzęt. Uhh.. spoko..
– ILE????? 17.000 zł za dwa dni, za dwa głośniki z kablami??????????? Wie pan co, no rozumiem, że nie chce Pan, nie ma czasu, obsłużyć takiego małego wydarzenia. Ale… no ja bym powiedział to łagodniej. Może po prostu trzeba powiedzieć – Panie Arku, nie dam rady. Za mała impreza.
No i pan rzucił słuchawką. HAHAHAHAHAHAH. No ok… szukam dalej. Chwila, chwila – wesela (znów Columbo się odezwał). DJ weselny też przecież ma sprzęt. Google, szukaj i wszystko jasne. Umówiony termin, super człowiek, kwota zdecydowanie mniejsza niż pierwotna oferta od smutnego pana. Dobra, co dalej?
Nagrody. Tu pojechałem znów mocno subiektywnie. Sam, raz w życiu zdobyłem miejsce na pudle tylko dlatego, że w compo były tylko 3 produkcje, a ja zająłem 3 miejsce Ale co tam… cóż mógłbym chcieć dostać, z czego bym się ucieszył??? No to rezultaty przemyśleń widzieliście sami. Ja miałem mega radochę, czułem się jakbym sam te wszystkie gifty zdobył. To była pełnia szczęścia dla mnie. :)))) Dzięki Darth Skalmarowi, który potraktował mnie po koleżeńsku udało się także z C64 GOLD replica. Nagroda z kosmosu. Wybacz mi proszę, ale usiłuję odszukać w pamięci Twoją ksywkę. Wiem, że to przeczytasz, odezwij się proszę publicznie. Przyszedł człowiek, uhahany, zachwycony party. Przyniósł C64 jako nagrodę. Wręczył mi i powiedział – no to daj tam komuś!!!
– KE? i zemdlałem….
Technicznie jakby zamknięty temat party. Ale to nie koniec myślę. Znów egoistycznie podszedłem do tematu – no kurde, moje pierwsze party… no Quartet musi być. Marzenie by poznać ich osobiście. Ale czy przyjadą? No nie sprawdzę, jeśli nie zapytam. Kontakt miałem, bo parę lat temu, gdzieś tam była korespondencja z chłopakami. Wspominałem giełdę w Opolu, napisałem trochę tych wspomnień itd. Pisałem, że od zawsze byli dla mnie TOP of the TOP. No dobra, list w stylu – najszybszy ślub na świecie:
- czy Wy???
- tak
- czy Ty?
- tak
- no to będziemy :)))
Eno really??? Wszyscy? I Duddie też????? Oczywiście, proces uzgodnień był ciut dłuższy. Był telefon z Hong Kongu. Mega dużo pozytywnej energii. Dostałem nawet nie wiatru w żagle. To był huragan. Masakra.. no to trzeba coś zrobić… trzeba coś wymyślić. Jakiś mega motyw, coś z przytupem. Jako, że przestrzeń to informacja, będąc któregoś weekendu na kawce w “book a cofee” widzę – duży fiat, odpicowany, z numerem telefonu – wynajem.
- Dzień dobry, chciałem wynająć. Ale potrzebuję 3 auta. Fersztejen?
- Dlaczego nie fersztejen? My wszystko fersztejen… pan usiądzie, pan poczeka, się załatwi.
No i się załatwiło. Widać na filmach. No dobra, ale gdzieś trzeba ich położyć. No przecież.. skoro jestem nadwornym IT w jednym z hoteli nad rzeką, z pięknym widokiem, w pysznym jedzeniem w restauracji, ze zwariowanymi kelnerami… telefon do właściciela… jak Siara do Killera
- płacę jak za prezydenta :)))
No i siup, pokoje zarezerwowane. Potem delikatna burza kto z kim śpi, ile osób z rodziny będzie na party i jakoś poszło Brać, mać gdzie spać No i wtedy… oni już wiedzieli, ja jeszcze nie. Co się tam kur… wyprawia!!!! Dzięki uprzejmości Jemasoft’a poniżej linki do filmów. Tak, filmów które pokazują jak budują Totem, jak rozdziawiam twarz a Oni mają bekę!!!! To była niesamowita niespodzianka, poprzedzona samym faktem, że przyjechali :)))
Najciekawsze, czyli jak Totem powstawał:
Film w Totemie:
Moonshine relacja by Quartet:
Teraz trochę o samym party, już w trakcie jego trwania. Wyszedłem z założenia, że skoro porwałem się na takie przedsięwzięcie, muszę ogarnąć jak najwięcej, żebym wiedział co z czym związać. Coś jak w McDonalds. Zaczynam od pomywacza a kto wie, może za rok będzie smażył frytki. Chęci były, gorzej z realizacją. Nie da się być w 5 miejscach jednocześnie (udawało mi się być w trzech: w realnym świecie, w amoku oraz w błogostanie). Koszulki, bilety, kuchnia, zakupy, papier w kibelku itd itd. Gdyby nie ekipa (i mówię tu nie tylko o tych bezpośrednio zaangażowanych, Samar, Carrion, Borys, SuperNoise), ale także o uczestnikach, którzy byli (i są) po prostu mega spoko ludkami. Sprzątali po sobie, pomagali jak umieli, pytali co mogą zrobić jeszcze. Mega mega szacunek.
Pomyślałem jeszcze tak. SMOK organizuje. No ale co będzie, jak ktoś zasłabnie? Usta usta nie wchodzi w grę, bo wtedy ja zemdleję. Od czego telefon do kolegi z podstawówki. Ratownik medyczny, ratownik WOPR, judoka z czarnym pasem. W razie czego najpierw spacyfikuje i walnie Ippon, krzyknie Soremade! A potem będzie reanimował.
- Tomku.. co Ty na to?
- Spoko, będę z respiratorem. Będzie trzeba bić kogoś? Nie… to normalni ludzie. Oni piją głównie soki owocowe.
No i Tomek siedział, pilnował, czuwał nad Waszym zdrowiem i bezpieczeństwem.
Wpadki, bo takie też były. Oto jedna z nich. Przyjechała świnia. Pan od świni zaoferował się za flaszeczkę zostać i wstępnie pokroić. NOSZ KUR.. zająłem się trzymaniem mikrofonu podczas dyskusji z Quartetem… nie kupiłem tacek, sztućców, serwetek.
– BroneCk – leć do “oszoł” i kup. KUR.. wszystko KUP!!! Cokolwiek!!!! Maj, końcówka soboty, sezon grillowy… Razem z BroneCkiem (hahaha jak ja lubię odmieniać Twoją ksywkę brat… Bronecek buahaha) ale tak, razem z moim bratem był oczywiście DKT. Nieugięty i niezłomny towarzysz polowania na tacki, widelce i inne najpotrzebniejsze elementy, żeby spożyć prosiaczka :)))
Jest… 20 minut później, gdy moje serce było daleko po zawale, paznokcie obgryzione do kości. Są talerzyki, widelczyki, kubeczki, serweteczki Normalnie Wersal. Na szczęście dla mnie, największą radochę WY mieliście z selfie ze świnią, niż zajmowanie się duperelami w stylu “KUR.. gdzie są talerzyki??? :))))))))))))))))))))))”
W ferworze walki, w niedzielę, gdy wszystko zostało posprzątane, zamiecione, umyte… No tak, lodówka. Wyłączyłem z prądu, ale nie umyłem ani nie opróżniłem zawartości. No z tego co mówił pan prezes działkowca – oj działo się :)))) Gdy otworzył lodówkę po tygodniu, jego świat nie był już taki sam :))) Przeprosiłem, powiedziałem, że następnym razem będzie lepiej. I tak się składa, że na party w 2021, mam już ekipę sprzątającą, która ogarnie w mig partyplace.
Technikalia – Internet… Gdyby nie Borys, streamu by nie było. Miejsce jest dość kiepskie, bo nikt tu nie ma neta. Wifi to porażka. Zaprzyjaźniona firma od internetu podłączyła antenę, dała sygnał, ale to była katastrofa. Nie z winy firmy. Po prostu martwy punkt i tyle. Z pomocą przyszedł Borys, który po prostu zrobił apeka z własnej komórki. Reżyserem streamu był slajerek, na kradzionym laptopie mojej córki Znaczy nie, że laptop był kradziony dla córki. Ja “ukradłem” córce, bo to lapek mocno gamingowy. Dał radę ze wszystkim.
“Prund” – no z prundem na szczęście było ok. Kolega elektryk (zwany w naszych kręgach “demolką”. I to wcale nie na wyrost :))) wpadł do nas, powiesił rzutnik, powiesił ekran, wymienił bezpieczniki w głównej szafie elektrycznej na lepsze i nic złego się nie działo. Korków nie wybiło.
Jak sami widzicie – party da się zrobić, nawet jeśli wiedza startowa jest czysto teoretyczna. Może ośli upór, może na złość niedowiarkom, a może po prostu – bo tak chciałem, bo mnie to bawi, cieszy i jestem workiem pozytywnych emocji. Do tego wszystkiego dołączyli ludzie którzy po prostu czują tak samo. Jak widzicie z opisu, a ja usłyszałem i przeczytałem od Was – było fajnie.
To jest dla mnie ogromny zaszczyt, że byliśmy razem. Dziękuję za każdą pomocną dłoń, za produkcje, za wypełniacze compotów, za każde dobre słowo.
Dziękuję też Feiowi. Po takim czasie chcę to napisać. To było dla mnie bardzo ważne, że przyjechałeś. Dziękuję za rozmowy na Xenium, dziękuję za wykład o robieniu party. Za to jedno zdanie, które między wierszami powiedziałeś
- Jest potencjał.
Poczułem się tak :)))
Dziękuję także Andrzejowi, za niesamowitą vote card którą narysował, jakby wprost wyjętą z mojej wyobraźni. Dokładnie odwzorowanymi wyobrażeniami o tym, jak vote card ma wyglądać. Mam nadzieję, że to nie było Twoje ostatnie słowo i pojawisz się znów przy ukochanym C64. Powodzenia Andrzeju.
Wydaje mi się, że odrębna lista Hall of Fame jest zbędna. Dziękowałem osobiście po party, w mejlach, w tekstach. Nikogo nie pominąłem, bo każdy miał swój udział w tym co się działo. Ja zdobyłem doświadczenie, otworzyłem oczy na pewne, mogłoby się wydawać, oczywiste sprawy. Zastosuję wszystko to, czego się nauczyłem. Gdy zorganizujemy MD #2, pewnie znów czegoś się nauczę, pewnie znów zaliczę wtopy. To jest najfajniejsze w tym wszystkim, pozwolić sobie na pomyłkę, wtopę, wpadkę. Jestem człowiekiem, wiem jakie są moje pragnienia, nie wszystko jest do przewidzenia. Jednak wszystko zawsze można poprawić, odświeżyć i zrobić inaczej. To nie jest korporacja, nikt nic nie musi. “Chcę” – to idealne słowo.
Jednak na ten moment, to co się wydarzyło, jest najlepszym co mogło mnie spotkać. Bo innej linii czasu nie sprawdzę
Panie i Panowie – jeśli tylko sytuacja w kraju nie postawi muru w postaci zakazu organizowania imprez, a partyplace (to czy inne, wszystko się może wydarzyć) nie zmieni się w ruinę – lecimy i dajemy radę na Moonshine Dragons #2 – maj 2021
Dodaj komentarz